Bulwary i Kanary
Bulwary ożyły ! Stolica otworzyła się ku Wiśle ! Ludzie wyszli na brzeg, przesiadują na leżakach, czytają, a wieczorem nawet palą ogniska. A jedzenie ?
Pewnego niedzielnego popołudnia postanowiliśmy skusić się na ofertę jednej ze śródmiejskich warszawskich restauracji. Miała dobre opinie w sieci, miał być rodzinny obiad w formie szwedzkiego bufetu, z śródziemnomorskim klimatem i jedzeniem. Z obiecanych rzeczy cieszyliśmy się tylko klimatyzacją i miłym nowoczesnym wystrojem, no …może lemoniada była ok. Ale w bufecie żadnych śladów Morza Śródziemnego, w zamian ciężkie dania w sosach i – o zgrozo – prawie żadnych warzyw. To, w 40- stopniowym upale, było szczególnie przykre. Wyszliśmy z tym przykrym uczuciem źle wydanych pieniędzy … i ruszyliśmy, jak było w planach, nad Wisłę. Co nas podkusiło, żeby w niedzielne popołudnie wybierać zamknięte restauracje ? Szczególnie, że poprzednia wizyta nad Wisłą obfitowała w doświadczenie smacznego falafela, hiszpańskich krewetek, azjatyckiego szaszłyku….
Gdy dotarliśmy na miejsce, żal źle wydanych pieniędzy stał się jeszcze bardziej dotkliwy. Nad Wisłą jest teraz nieziemsko swojsko! Nie dość, że został otwarty nowy elegancki bulwar Jana Karskiego, to jeszcze powstała ta bardziej dzika, „plażowa” cześć, wciąż na lewym brzegu, ale bardziej na południe. Nie dość, że można tam godzinami siedzieć na leżaku, w – albo obok – knajpek o wakacyjnym leniwym charakterze z hamakami, piaskiem i niezobowiązującym wystrojem, to jeszcze można coś dobrego zjeść ! Bo nad Wisłą jest teraz żywieniowo – międzynarodowo! Jak mogliśmy o tym zapomnieć? Jedzenie robione w większości na poczekaniu, smakuje przecież dużo lepiej, niż jakiś tam smutny bufet w niby- śródziemnomorskiej restauracji ! Nie wiem jak to powinno być z tym jedzeniem nad Wisłą w stolicy, czy powinno być bardziej „po polsku”….. ( choć właściwie dlaczego ? no i co to teraz znaczy ?), ale tak jak jest teraz nad Wisła, pasuje. Znajdziecie tam wakacyjny klimat i zjecie w stylu eko, bio, „inter” i slow.
Mnie przyciągnęło od razu hiszpańskie stoisko. Bo kilka tygodni wcześniej na kanaryjskiej wyspie Fuertaventurze, poszukiwałam lokalnych przysmaków. A tak się składa, że nad Wisłą, serwuje akurat kanaryjski kucharz. Więc sobie porozmawialiśmy o tym, czy to możliwe, by w tym marsjańskim krajobrazie kanaryjskich wysp, można coś w ogóle uprawiać. Podobno tak. Choć trudno w to uwierzyć. Ale skoro nawet krzewy winorośli potrafią dawać owoce na sąsiedniej Lanzarote ?
Kanaryjczycy szczycą się swoją odmiennością i nie identyfikują zbytnio z resztą hiszpańskiego lądu. Wyspy były często przystankiem w podróżach do Ameryki Południowej i stąd także jedzenie odzwierciedla te związki z amerykańskim kontynentem. Charakterystyczne są małe kanaryjskie ziemniaczki, serwowane zazwyczaj jako przystawka z zielonym albo czerwonym sosem Mojo. Tak się cieszę, że przy okazji oglądania Mistrzostw Świata w Windsurfingu na słynnej lagunie Sotavento, posłuchałam starszego pana Hiszpana sprzedającego w polowej restauracji i skosztowałam ziemniaczków przedstawianych jako „potrawa regionalna”. Świetnie smakowały z piwem! Na wyspach popularne są także dania z koźliny i jak tłumaczył kanaryjski/warszawski kucharz – ze szczególnej rasy wieprzowiny. Ja objadałam się tam głównie rybami …. A nad Wisłą rozmawialiśmy sobie między innymi o tym, co było wcześniej w tradycyjnej paelli; owoce morza czy mięso ? ( podobno jednak owoce morza ). Oczywiście takich ryb jak na wyspach, nad Wisłą się nie zje, ale zje się niezłe szaszłyki z krewetek, paellę, no i chorizo. Nie ma więc co narzekać. I póki co, zamiast na Kanary, to na Bulwary !
Dorota Nygren (Polskie Radio)